Wyzwanie!
Witajcie kochani czytelnicy.
Chciałabym Wam dziś opisać moje
odczucia i przebieg eksperymentu jaki sama na sobie przeprowadziłam. Przez 30
dni wstawałam o 5:30. Brzmi strasznie, prawda? Jak poszło i czy się udało?
Zacznę od tego, że jestem
osobą, która najlepiej funkcjonuje późnym popołudniem i wieczorem. Poranne
wstawanie zawsze sprawiało mi trudność , a na pierwszej lekcji w szkole czy
wykładzie na studiach zawsze byłam nieprzytomna. Wyglądałam jak w letargu, ledwo
żywa, walcząca ze snem. Moja optymalna pobudka to 7:00- 8:00. O tej godzinie
zwykle budzę się sama, a mój dzień trwa do około 00:00. Rozumiecie już jak
wielkim wyzwaniem było dla mnie to poranne wstawanie.
Początki były tragiczne.
Pierwsze dni były fizyczną walką z organizmem, który bardzo się buntował.
Najgorszy był trzeci dzień. Czułam się fatalnie, a przez cały dzień byłam
zmęczona i marudna. Ostatecznie pierwsze 10 dni przetrwałam z wielkim trudem i
pełna wątpliwości czy kontynuować wyzwanie.
Jednym z zadań na poranki było
praktykowanie jogi, którą uwielbiam. Zwykle jednak praktykuję wieczorem, bo
rano jestem "drewniana". No, ale spróbowałam. Były to krótkie
praktyki (około 30 minut), ale miałam poczucie, że to nie jest
"moje". Ograniczyłam więc jogę poranną do szybkiego rozciągania, a
pełne praktyki godzinne przeniosłam na popołudnie.
Innym porannym zwyczajem stała
się medytacja. Wcześniej medytowałam kilka razy w tygodniu. Teraz stało się to
codziennym rytuałem. Bardzo przyjemny element, chociaż w kryzysowe dni nie
polecam na medytację wracać do ciepłego łóżka, bo może się to skończyć drzemką.
Wiem co mówię, zdarzyło się. Jednak bardzo polubiłam ten rytuał. Nauczyłam się
wyciszać i zwiększyło to moje skupienie w ciągu dnia. Bardzo polecam. Na pewno
poruszę temat medytacji, jej korzyści i odczuć w osobnym wpisie, dlatego nie
będę się tym razem rozpisywać, żeby nie dublować.
Bardzo spodobał mi się zwyczaj
planowania. Po jodze, medytacji i prysznicu (ciepłym , bo jestem ciepłolubna i
nie ma mocy abym wzięła lodowatą kąpiel) parzyłam kawkę i planowałam.
Zapisywałam zadnia na cały dzień. Tworzyłam listy zakupów, spraw do załatwienia
i spisywałam wszystkie ciekawe pomysły, które pojawiły się w głowie. Świetna
sprawa. Pozwoliło mi to lepiej zarządzać własnym czasem i być lepiej
zorganizowaną . Warto spróbować.
Jak było dalej?
Zakładałam, że
po 10 dniach organizm zacznie się przestawiać, a wstawanie będzie lżejsze.
Niestety zbyt wiele się nie zmieniło. Zrezygnowałam z porannej jogi całkowicie
i zostałam tylko przy medytacji. Ta zmiana wynika z kilku powodów. Rano potrzebuję
dużo czasu żeby się rozgrzać. Wiecie, że uwielbiam jogę i nie wyobrażam sobie
dnia nawet bez malutkiej praktyki. Praktykowanie rano okazało się jednak mniej
przyjemne, a popołudniowe seanse dodawały mi energii i sprawiały większą
radość, dlatego uznałam, że wrócę do tego czego potrzebuje moje ciało. Nic na
siłę. Być może przyjdzie kiedyś taki moment, że zacznę praktykować rano, ale z
pewnością nie będzie to 5:30. Dodatkowy czas, który zyskałam rezygnując z
porannej praktyki przeznaczyłam na drobne domowe obowiązki dzięki czemu
popołudniu mogłam wykonywać dłuższe seanse jogi więc wszystko na plus.
Przez ostatnie 10 dni wstawało się już troszkę lżej, ale nie wiem
czy było to spowodowane przyzwyczajeniem czy oczekiwaniem na koniec eksperymentu.
Całe wyzwanie było dla mnie bardzo ciężkim doświadczeniem i
ogromną próbą silnej woli. Jestem z siebie troszkę dumna, że wytrwałam i nie
przerwałam zadania w połowie, choć wielokrotnie byłam tego bliska. Dzięki tej
próbie udowodniłam sobie po raz kolejny, że nasze ograniczenia są tylko w
głowie. Udało mi się pokonać jedną z moich największych słabości.
Zadanie wykonane, ale co było później?
Wróciłam do wstawania o 7:00. Teraz przychodzi mi to z łatwością.
Nie zrezygnowałam z medytacji i planowania dnia. Bardzo mi to pomaga i chyba
już na stałe wpisało się w poranną rutynę. Myślę, że było warto i zachęcam
każdego do postawienia sobie takiego zadania. Obnaża nasze słabości, wzmacnia
silną wolę i samokontrolę. Warto spróbować.
Komentarze
Prześlij komentarz